Sunday 14 September 2014

Dzień pełen wrażeń i nanana

Dając wczoraj Misi kolejne gryzki banana( obranego do połowy, z wiszącą skórą, bo tylko tak je ten owoc teraz), pytałam w kółko czy chce jeszcze banana, za którymś razem dwa razy Misia na to otworzyła pyszczek i...  nanana aa! Zemdleję ze szczęścia.

Wczoraj Misia mała zapełniony kalendarz, rano Papa (F) zajmował się nią przez 3,5 godziny więc miała sporo francuskiego. F jej dał śniadanko, wziął ja na dwór bo dzień był piękny, wykąpał. Super. Ja w tym czasie miałam czas troszke dłużej pospać niż do 6.30, wyszykować się i pojechać zrobić tygodniowe zakupy. Jest to też moja szansa by zrobić kolejną rundę autem bo to w dalszym ciągu nowość, myślałam że nigdy nie będę umiała prowadzić a tu się udało. Kto by pomyślał, że po zrobieniu prawa jazdy wiele lat temu w polsce, nauczę się od nowa i to po lewej stronie drogi. Czas zakupów jest też moją jedyną szansą by się wyrwać i pobyć sama ze sobą.. Wreszcie się tak też zorganizowałam, żeby przysiąść w kawiarence na małą kawke. F się coeszy jak mnie nie ma w domu i może spędzić z Misią czas sam na sam. Jak ja jestem w domu to ostatnio mała chce tylko do mamy i od Papa ucieka. Sprawdziłam rozpiskę "sjoków intelektualnie rozwojowych"  (mental leaps, wonder weeks) i jak zwykle okazuję się, że dziecko przechodzi kolejny i właśnie ma początkowy okres rozdrażnienia, zanim zacznie robić masę nowych rzeczy których nauczyła się w poprzednim "skoku" ale fizycznie nie mogła jeszcze pokazać. Miśka pokazywała ostatnio wszystkie opisane znaki rozdrażnienia i "przyklejaństwa" do manusi i tylko mamusi. Teraz już wszystko jasne.

Po zakupach wróciłam do trochę zmęczonego, krzyczącego dziecka ( F mówi, że było ok całe rano a jak postawił dziecko na ziemię, yo krzyk). Ciężko się zastanawiałam czy wziąć ją na tą rytmikę czy nie. W końcu Misia się uspokoiła trochę, a jak tylko pokazałam jej buciki, poleciała do przedpokoju usiąść na krzesełko i czekała, żeby jej butki włożyć. No i z piętnasto-minutowym spóźnieniem wyjechałyśmy z domu na rytmikę. Stwierdziłam, że wyjście dobrze jej zrobi, a że jak taka zmęczona faktycznie to uśnie w aucie, a ja zawrócę do domu. Nie usnęła i świetnie się bawiła przez te 15 minut na które zdążyłyśmy. Szczęka mi opadła gdy moje dziecko funkcjonujące chwilowo "w trybie nie dalej niż na centymetr od mamy!", wstało z moich kolan i poszło na drugą stronę koła tworzonego przez rodziców, bo tam pani prowadząca puszczała bańki mydlane i większość dzieci tam się zebrało, by je łapać. Ostatnim razem też się baniek trochę bała a tu taka niespodzianka! W drodze do domu dziecko padło kamiennym snem, nie zjadła przez to lunch'u ale spała 2,5 godziny (niebo raj! :-) bo przez długie miesiące zrezygnowaliśmy z F z myśli o dziecku które by drzemało dłużej niż 25min na raz, a później 2 x 45min w dzień było cudem)  po czym poszłam ją obudzić, żeby zjadła. W sumie sama się nakarmiła i było miło. Zero jedzenia na podłodze, kubek jak stał tak stał i nikt nim nie rzucał, aaach cudnie. Po południu umówiłam się ze znajomą z pracy, francuzką, która oczekuje swojego maleństwa za kilka miesięch, wzięłyśmy Misię na plac zabaw i na trawę do parku. I w tym czasie znajoma (pracuję nad tym, żeby się bliżej z nią zaprzyjaźnić) mówiła do Misi po francusku (score!! :-)).  Udany dzień j masa interakcji językowych.

No comments:

Post a Comment